Jest to bardziej melodramat w klimacie westernu choć dzieje się chyba nieco później niż klasyki tego gatunku. Poza tym zdarzenia są oczywiste i przewidywalne. Mamy tu samotną kobietę która przygarnia przystojniaka w siodle. Wiadomo że prędzej czy później się zejdą jak zsiądzie ze swego wierzchowca. Mamy zlego bogacza który terroryzuje okolice i ma znajomości ale i tak jest do ostrzału. Jest tryskająca z ziemi czarna breja co się okaże cenniejsza od złota. Na szczęście reżyser zrobił ten film po swojemu nadając całości swoisty klimat dbając o szczegóły i stawiając na dobrych aktorów co sprawiło że był przyzwoity. Choć może nie posiadał wartkiej akcji ale ujmował ukazaną treścią. Polecam spragnionym przybycia na bialym koniu w samotny wieczór...
I tak - i nie... To raczej gra z konwencją westernu. Ten schemat, o którym mówisz, czyli wyrazisty podział na dobro i zło, nie jest aż taki wyrazisty. To znaczy - jest, ale ostatecznie jedynym naprawdę złym okazuje się rodzący się, bezduszny i bezosobowy kapitalizm, ekonomia niepowstrzymanego zysku. To on w ostatecznym rozrachunku doprowadza do finalnej katastrofy - a przede wszystkim unicestwia romantyczny mit, bardzo mocno zakorzeniony w amerykańskim etosie wolnościowym. Nie daje się zapomnieć, że to jednak dzieło Pakuli, bardzo wyczulonego na wszelkie te "niewidzialne ręce" rynku i polityki, czemu dawał wyraz w "Syndykacie zbrodni" albo we "Wszystkich ludziach prezydenta".